poniedziałek, 21 sierpnia 2023

A jednak. Idioci. Idioci everywhere. But coffe make me still alive.

 Wczoraj dowiedziałam się, że - uwaga - jak mam ataki depresji, winnam rozmawiać z moim psem, bo on mnie wysłucha, choć gówno go będzie obchodziło wszystko, co powiem. 

Dowiedziałam się tego od kogoś, kto był mi bliski, ważny i bardzo mi na nim zależało. Teraz rozważam, czy w ogóle ma sens próba mówienia mu o czymkolwiek. Na szczęście mam kilka cudownych osób w swej okolicy. 

Poza tym, mja rpaca uświadamia mi, że ludzie to debile.

Awantura, że nie było zwrotu na konto na wysokość 14 złotych? Przyjdź do punktu zwrotu i się awanturuj. Ignoruję cię? Machaj szarą gazetą (Wyborcza, fakt) nad głową jak chorągiewką, choć możesz po prostu zrobić trzy kroki i powiedzieć, że prosisz o bycie skasowanym.

Po co. Lepiej drzeć japę, że gówno robisz, a twoje kierownictwo niech drze japę podwójnie, że wyniki chujowe, i musisz robić wszystko, by wyniki poprawić.

Czasem mam ochotę poprosić, by ta moja góra zeszła na dół i na miesiąc stanęła na moim miejscu. I wypróbowała swoje wszystkie "cudowne pomysły" i techniki. I plany. O tak, zwłaszcza plany miesięczne. 

Choć pewnie nic nie wyciągną z tego.

Ale śnić na jawie można.


A poza tym, powinnam dać sobie spokój z kawą. I alkoholem. I zastanawianiem się, co ze mną nie tak, że żadnego faceta nie zainteresuję, a nawet jeśli zainteresuję, to tylko na moment, nim nie ucieknie na widok mojego sarkazmu. Niby jestem gejem, wolę facetów, ale jednak mój kochany przyjaciel-gej też mnie nie chce. Impas nie do przejścia.

Na szczęście mam kawę. Kawa nie zadaje pytań. Kawa rozumie, choć moje łydki już mi i bez tego robią awantury...

wtorek, 15 sierpnia 2023

Don't try so hard

 To powinno być moim hymnem.


Tak o, po prostu.

Queen na zawsze w serduszku <3

Chaos. It's chaos.

Wstałam, z wrażeniem lewej nogi.

Nie pomyliłam się. Od rana było źle.

Wkurwiała mnie rozmowa z matką.

Zakupy (choć był poniedziałek, to jednak, wtorek jest wolny), fakt, że musiałam iść do piekarni i po wymianę butli do naszego saturatora (chujowo, że przychodzę rano, kobita mówi, że nie ma, że niejaki "Młody" po południu ma, ale o 16 okazuje się, że punkt do 14 tylko...) to mało optymistyczne działanie. Już nastawiłam się bojowo; idea kompotu z borówek (amerykańskich, bo dla mnie borówki to są czerwonymi jagodami  w lesie... no co poradzić, wychowałam się między góralami głównie, ale o tym później) nie dawała mi poczucia, że jest ok, ale no dobra - ostatecznie wkroiłam jabłka. 

Odczucie mnie nie puszczało.

A ja, nieświadoma, "a być chujowo ma" szłam temu grzecznie na przeciw. Układnie. 


A potem było gorzej. W pracy - moja "ulubiena" pracownica, która obraża się na sam fakt, że istnieję. Ma problem z faktem, że jestem sarkastyczna, cyniczna, że kpię i żartuję po angielsku - jej to nie dotyczy, ją to przeraża. Wystarczająco wiele wkurwu, by po prostu, kiedy wychodziła, życzyć jej, by po prostu rzuciła pracą w chuja. Tak, mówię szczerze; jak się jej PIERWSZA praca nie podoba, może sobie poszukać lepszej. Kierowniczka prosiła, bym spasowała z moim "addamsowym poczuciem humoru", i spróbowałam, ale panna dalej miała problem. Nawet, jak powiedziałam, że na zewnątrz jest po prostu mega gorąco - jej reakcja? "No i?". Smutne, że takie persony w ogóle istnieją, bez zainteresowań, bez pragnień.

Co gorsza, uznała, że "ma lepsze zajęcia, niż przeglądanie książek" - choć podobno czyta. Nie, nie czyta. A specyficzna zabawa z przeglądaniem książek w poszukiwaniu co bardziej crindżowych scenek erotycznych zupełnie jej nie bawi - pracuję z jakąś pieprzoną dziewicą konekrowaną! Co gorsza, nie czyta, to i słownictwo ma ubogie, co widać po niej mocno. No i ten głosik... jak rozmawia z nami, jeszcze spoko, ale kiedy ma rozmawiać z klientem, po drugiej stronie kasy - wchodzi na piskliwe tony, jakby jej kto rozgrzany, żelazny pręt pomiędzy pośladki wraził i pokręcił. Nie wygląda to dobrze...

Nie mniej, Książka przetrwała poniedziałek. Wróciłam wkurwiona do domu, warcząc na wszystko i wszystkich, choć się mocno pilnowałam. A jednak. 

Nie pamiętam, jak poszłam spać. Tak, dałam sobie w rurę.


Wtorek... wtorek nie powitał mnie kacem. Był na to litościwy, ale za to upał dał mi do wiwatu bardziej, niż mogłabym zakładać. Spuszczone rolety, wentylator, a ja wegetuję w łóżku, jak mój były mąż, zbyt zmęczona, by cokolwiek zrobić, a wyszłam tylko z psiedzkiem na sikundę - w te zabójcze dla mnie 30 stopni. Wystarczyło, co nie zmienia faktu, że nadal nie ogarniam, czemu były mąż przesypiał większość dni i nocy. Tak, były mąż, Marcinek - o nim opowiem też, bo to Piotruś Pan Ustronia. Nie mniej, te upały mnie wykańczają.

Dziś chaos.

I chciałam też dodać, że szambo mi się ulało, bo dla ludzi staram się robić wiele, a ludzie mają to w dupie. Rozważam, czy mieć też w dupie ludzi. 

Ale nie wiem.

Wystarczy, że nie mam do ludzi niczego, z szacunkiem na czele. I tolerancją.


Chaos.  Chaos myśli, emocji. Wracam do łóżka, płakać. Choć mam wrażenie, że wypłakałam wszystkie łzy.


Książka.

poniedziałek, 14 sierpnia 2023

Powstanie.

 Kiedyś nie myślałam, że sięgnę po bloga.

Że zacznę pisać.

Ale wiem, że to właśnie to. Ta anonimowość, ta świadomość, że w jakiś sposób nikt z was niebędzie wiedział, kim jestem i jaka jestem, pozwoli mi w końcu dostrzec tęczę po burzy.

A może nie.

Nie wiem.

Wiem, że blogi są niepopularne.

Ale wiem, że moja walka z depresją, alkoholizmem, mierzeniem się z metryczką DDA i byciem córką ojca, który kocha, ale jednak nie - to wyzwanie. Teraz mamy na to mądre nazwy. W czasach, kiedy byłam nastolatką, i wcześniej, dzieckiem, nie było nic. I to zostało, ta pustka. Ten brak nazw.

To mój pamiętnik. A przynajmniej mam nadzieję.

To moje oczyszczenie, z problemów, jakie noszę.

Nie liczę, że ktokolwiek się odniesie, trafi, że ten blog w ogóle pożyje w jakikolwiek sposób. niechcę wchodzić w socjale Nie chcę mieć nic wspólnego z FB, X/Twiterrem, Tik-tokiem czy Instagramem. Chcę być na tyle anonimowa, na ile mogę.

Bo to daje mi poczucie walki. Poczucie pamiętnika, czegoś, co będzie mnie wspierać, ale nie osądzać, jak cała reszta. Choć pewnie w końcu osądzi. Internet to świat publiczny. To miejsce, gdzie jesteśmy obdarci z tego, czym jesteśmy. A jesteśmy ludźmi.

Więc oto JA. Bez obrazka, bez wyjaśnienia.

...jestem.

Mogę być kimś z was, znajomym, ciotką, wujkiem, mogę mieć swój kryptonim. Swoje alterego. I jestem. Ze złamanym sercem, z depresją, z nieudanym związkiem i rodziną, która wcale nie jest tak spoko, jak można sądzić. Z psiedzkiem, bez szans na związek i prawdziwe dziecko.

Oto ja.

Wasza... Sumienie? Przędza...? Książka. O tak. To jest dobre. Bo kocham książki. Kocham je czytać, posiadać, mieć. A jednocześnie jestem... porzuconą ksiązką, zapomnianą, nieprzeczytaną.

Książka. To dobra nazwa. Bezpłciowa, bezosobowa. Choć nie obiecuję, że z czasem nie pojawią się rzeczy sugerujące, kim jestem.

Póki co, jestem Książką. Porzuconą. opuszczoną. Czasem trącaną przez innych, o ile ja ich trącę...



Ale o tym... dziś, ale później.

A jednak. Idioci. Idioci everywhere. But coffe make me still alive.

 Wczoraj dowiedziałam się, że - uwaga - jak mam ataki depresji, winnam rozmawiać z moim psem, bo on mnie wysłucha, choć gówno go będzie obch...